W życiu człowieka jest wiele decydujących momentów. Dla Elżbiety Fic był to rok 2017, gdy odezwały się różne dolegliwości zdrowotne. Zdecydowała wówczas, że czas, by odeszła z pracy w korporacji. Historię powstania tego królestwa pączków opisujemy dziś nieprzypadkowo. 24 lutego 2022 roku to przecież Tłusty Czwartek.
- Czas poświęcałam wówczas na leczenie i rozmyślania – wspomina dziś Elżbieta Fic. – W tych wspomnieniach bardzo często odzywały się zapachy i obrazy z dzieciństwa, gdy w naszym rodzinnym domu w Starym Mieście roztaczały się aromaty domowej kuchni i ciasta pieczonego przez babcię Anię, o której wszyscy mówiliśmy babcia Andzia.
Pani Elżbieta wolny czas zaczęła wypełniać… pieczeniem ciast i pączków. Chwalili je wszyscy w rodzinie i coraz większe grono ich amatorów wśród przyjaciół i znajomych.
- Wtedy pomyślałam: a może spróbuję stworzyć rodzinną cukierenkę, w której ja z mamą Marią będziemy piekły, a córka Patrycję będzie sprzedawała? – wspomina Elżbieta Fic.
I tak nieśmiała idea po dwóch latach przerodziła się w czyn. Decyzja zapadła szybko.
- Przejeżdżałam ul. 3 Maja i zobaczyłam, że naprzeciwko fary jest wolny lokal. Porozmawiałam z jego właścicielami, zrobiliśmy burzę mózgów w domu. I tak, w roku 2019, po sześciu tygodniach wytężonej pracy przy modernizacji wnętrza wykonanej w zasadzie tylko w oparciu o rodzinę (zewnętrznego fachowca zatrudniliśmy tylko do instalacji wodno-kanalizacyjnej) powstała dzisiejsza firma – mówi pani Elżbieta.
Elementem w znaczący sposób wpływającym na jej szybkie otwarcie był fakt, że na pl. Wolności przygotowywano koncerty na wielkiej scenie w ramach kolejnej odsłony Międzynarodowego Dziecięcego Festiwalu Piosenki i Tańca.
Pierwszych klientów od razu zauroczył smak ciast, a przede wszystkim pączków, po które zaczęły się ustawiać kolejki. Przed „Pączkarnią” ruszył ogródek. Coraz częściej pani Ela i jej pracownicy słyszeli słowa pochwały. Informowano ich, że kupowane tu paczki za chwilę pojadą do Warszawy, Poznania czy Gdańska. Zostaną wysłane do różnych krajów Europy, do bliskich i znajomych.
- Oczywiście ważna jest satysfakcja materialna z tego, co się robi. Ale niewyobrażalne wręcz znaczenie ma satysfakcja wynikająca z pochwał i pozytywnych opinii – dodaje pani Elżbieta.
Elżbieta Fic mówi otwarcie, że jej firma działa w strefie, w której jest spora konkurencja, bo inne cukiernie znajdują się dosłownie w bezpośrednim sąsiedztwie. Ale o konkurencji pani Ela mówi z olbrzymim szacunkiem i traktuje każdą bardzo poważnie.
Po opiniach klientów działalność Elżbiety Fic i jej załogi: mamy Marii, córki Patrycji, brata zięcia - Łukasza, Agnieszki oraz grona wypróbowanych przyjaciół i znajomych, którzy zawsze spieszą z pomocą, gdy trzeba szybko zadowolić wszystkich klientów – nadszedł też moment, gdy samorząd Konina zauważył niezwykle prężne nieduże przedsiębiorstwo. W roku 2020 „Pączkarnia” – jak mówią o niej w skrócie klienci – nagrodzona został statuetką „Złotego Konia” w kategorii Nowe Przedsiębiorstwo.
Elżbieta Fic pytana o korzenie jej sukcesu zastanawia się długo. Patrzy na jedną ze ścian, którą zdobią rodzinne zdjęcia.
- Na tym po lewej, u góry, jest moja prababcia Władzia, z mamą mojego taty. Nie pamiętam, czy prababcia piekła i jak piekła, ale zapachy i smaki potraw oraz ciast mojej babci już tak. To było coś niesamowitego. Takiego, co jest charakterystyczne tylko dla kuchni danego domu, danej rodziny. I to staram się przekazywać dziś – słyszę w odpowiedzi.
Gdy rozmawiamy w cukierni z dużą panoramiczną szybą, przez którą widać jak powstają paczki, chruściki czy ciasta, klienci ani na moment nie opuszczają jej wnętrza. Cierpliwie czekają na swoją kolej, licząc, że pani Patrycja pomoże w wyborze najlepszych smaków z bogatej oferty. A za szybą uwijają się jak w ukropie ci, którzy wyczarowują owe smakowite cudeńka.
Ośmielony serdecznością wszystkich zapytałem, jak „szprycuje” się pączki marmoladą…
- No co pan! – usłyszałem głos pani Marii – My każdy paczek zawijamy ręcznie, wkładając do ciasta wcześniej słodkości: rabarbar, jagody, różę czy różne marmolady.
Pani Ela, opierając się o maszynę do mieszania ciasta nie kryła rozbawienia, przytaczając kolejne wspomnienia.
- Z maszynami też było szybko. Pojechałam na Polagrę, poszłam do jednego stoiska i powiedziałam, że chcę piec pączki i ciasta. Uzyskałam wyczerpujące informacje i wyjechałam właściwie z kompletem urządzeń – dodaje Elżbieta Fic.
Opuszczając pomieszczenie, w którym czworo cukierników uwijało się jak w ukropie, musiałem przejść przez podręczny magazyn. Jego półki zastawione były chruścikami zapakowanymi w estetyczne pudełka. A zapach, który się tam rozchodzi… Nie da się go opisać. On zostaje po każdym kęsie pączusia czy faworka…
Jedno wszak nie ulega wątpliwości – babcia Andzia na pewno jest dumna ze swojej wnuczki Elżuni…
(Tekst i zdjęcia Mirosław Jurgielewicz)